Dzień 22 - Zaczynamy Misje.















 Ostatni dzień naszego pobytu na Czarnym Lądzie rozpoczęliśmy śniadaniem o godzinie 8.00. Następnie brat Zdzichu pokazał nam afrykańską drukarnie Pallotynów. Ciekawostką był obraz Matki Bożej Częstochowskiej, który pochodził z pokoju śp. ojca Ignacego- wujka naszego księdza Jana. Był on o tyle ciekawy, gdyż po wojnie , gdy wuja wrócił do swojego pokoju, zastał on cały zniszczony i spalony. Jedynie ten właśnie obraz, jako jedyna rzecz była nietknięta i niezniszczona. To nieodłączny element historii tego miejsca. O 10.00 udaliśmy się wszyscy na afrykańskie targowisko. To dopiero było niezapomniane doświadczenie. Można było tam znaleźć wszystko. Dosłownie wszystko, począwszy od pamiątek, na które się nastawiliśmy, przez owoce i warzywa, po nawet kury, kozy i inne zwierzęta. Na tym targu każdy jest Twoim bratem i siostrą oraz przyjacielem. Mówię tak, ponieważ kiedy tam weszliśmy, to każdy tylko chciał, abyśmy odwiedzili akurat jego sklep. Dla nich zysk = przetrwanie. Każdy z nas znalazł coś dla siebie i jednocześnie podszkolił swoje umiejętności targowania. Bez tego byłoby tam ciężko. W tym miejscu doświadczyliśmy prawdziwego afrykańskiego życia. Te doświadczenie na pewno pozostanie na długo w nas, aczkolwiek każdy wrócił naprawdę uradowany i zadowolony. Po tym wszystkim, jak wróciliśmy na Gikondo, czyli do naszego miejsca pobytu, czekał na nas ostatni obiad. Z jednej strony zjedliśmy go z ulgą, myśląc, że w końcu wracamy do europejskiego jedzenia, z drugiej strony jednak z przykrością. W jakimś stopniu na pewno będzie nam brakować tych ziemniaków, makaronu i ryżu. Po posiłku czekał nas czas wielkiego pakowania. W końcu trzeba było ostatecznie się spakować po 3 tygodniach pobytu. Po tym, jak załadowaliśmy walizki do busa, udaliśmy się na Eucharystię, która była w wielkim duchu dziękczynienia. Dziękowaliśmy za ten czas, za to doświadczenie, za każdego z nas, ale i każdą osobę spotkaną na naszej drodze podczas tej misji. Najważniejsze podziękowania należały się bratu Zdzisławowi. Bez niego bylibyśmy, jak bez ręki. Ciężko opisać naszą wdzięczność, ale każdy z nas wie, jak bardzo ten człowiek nam pomógł i ile zyskaliśmy dzięki niemu. Jest to osoba o wielkim sercu i każdy z nas wiele się od Niego nauczył. Ksiądz Jan był dla nas jak ojciec, a brat Zdzichu, jak taki dziadek. Będzie nam Go bardzo brakować. Dzięki niemu wiemy, że nasze życie to świadectwo, i że w życiu czasami trzeba się pośmiać i pożartować. Po Mszy Świętej mieliśmy jeszcze szybką kawę no i udaliśmy się na lotnisko. Ku naszemu zaskoczeniu już na samym wjeździe musieliśmy przejść kontrolę. Trzeba było wyciągnąć wszystkie bagaże, a specjalnie wyszkolony pies sprawdzał ich zawartość, dopiero po tej kontroli mogliśmy wjechać na teren lotniska. Pożegnanie z bratem było bardzo szybkie, ale może tak miało być, wiadomo że nigdy nie należy to do rzeczy najprzyjemniejszych, a na pewno każdy z nas się bardzo związał. No i nastał czas powrotu. Franek poprzez swoją skręconą kostkę, był wszędzie wożony wózkiem i wyglądał, jak prawdziwy król. W większości obyło się bez komplikacji i wszyscy wsiedliśmy na pokład samolotu i wylecieliśmy z tego pięknego kraju jakim jest Rwanda, pozostawiając cząstkę naszego serca już w tym miejscu na zawsze. Lot trwał 10.5 h do Brukseli - dlatego, że jeszcze w międzyczasie mieliśmy międzylądowanie w Ugandzie. Z Brukseli lecieliśmy godzinę do Berlina, a na lotnisku w stolicy Niemiec czekały już na nas dwa busy. Do Poznania dojechaliśmy jakoś koło godziny 14.00. Wszyscy rozpakowaliśmy wspólne rzeczy, pomodliliśmy się dziękując jeszcze raz za ten wspaniały czas, podziękowaliśmy sobie i się pożegnaliśmy. Tym sposobem każdy do 16.00 był już u siebie w domu. Był to niezwykły czas. 3 tygodnie pięknego doświadczenia misyjnego w Rwandzie. Czas radości, śmiechów, ale i płaczu i smutku. Czas pracy i odpoczynku, czas cierpienia, chorób, ale i momentów zabaw i głębokich rozmów. Czas modlitwy, medytacji i kontemplacji. Czas dla przyjaciół, jak i dla tych nieznajomych braci i sióstr. Brat Zdzichu miał racje. Nikt nie wraca stąd już taki sam. W sercu każdego z nas coś się dokonało, a każdy wie już co. Ponad wszystko jesteśmy wdzięczni Panu Bogu i Matce Bożej Słowa z Kibeho. Po coś nas chciała tam przyprowadzić, do miejsca gdzie się objawiła. Owoce tego wyjazdu będą dopiero widoczne. Każdy z nas daje świadectwo życia. Wracamy przede wszystkim mając pokój w sercu. Bóg jest wielki. Alleluja.

Komentarze

Popularne posty